Polecam PT Salonowiczom felieton Krzysztofa Fuesette z dzisiejszego wydania rp.pl. Boki można zrywać, niestety smutny to smiech.
"Jestem eurozapaleńcem. Wierzę we wspólną Europę, przekraczanie granic, przyjaźń polsko-niemiecką na dnie Bałtyku i w to, że w naszych niewesołych miasteczkach nie ma potrzeb ważniejszych niż kolejne boisko, na którym paru fitnessmanów pokopie piłeczkę wzorem pana premiera.
Wierzę w każde słowo Donalda Tuska nawet wtedy, gdy mówi o Unii Europejskiej: „Wymyśliliśmy ją kilkadziesiąt lat temu”, choć nie zgadza się ani data, ani pierwsza osoba liczby mnogiej, bo wojska radzieckie wyszły stąd raptem przed kilkunastu laty, a radzieccy ludzie wyjdą za następnych kilkanaście.
Ale wierzę, bo rządowi dziś prawdziwy Europejczyk wierzy na słowo, a ja nie chcę być ponurym marginesem, moherem, wariatem, kibolem, Chińczykiem, związkowcem, księdzem albo bezrobotnym. Wierzę i w imię tej wiary pytam: czy Unia to już tylko spektakl? Czy piękna jak okręt pod pełnymi żaglami idea ma dziś na burcie napisane „Titanic”, bo po zderzeniu z krą kryzysu nie ma dla niej ratunku? Jeśli tak, jestem spokojny. Polski rząd idealnie sprawdzi się w roli „orkiestry, która grała do końca”. Grać potrafi koncertowo.
„Cieszymy się bardzo, że Polska obejmuje prezydencję Unii, bo potrzebny jest wasz optymizm” – mówił niedawno mistrz zdań okrągłych jak cyrkowa arena Jose Manuel Barroso. Jaki optymizm? Czy naprawdę wystarczy polityka miłości sztukmistrza z Kaszub, by Europa stanęła na nogi? Czy pacjent w śpiączce zerwie się z łóżka tylko dlatego, że polski premier będzie bił pianę ładniej niż inni?
Grecja umiera. Portugalia żegna się z bliskimi, Włochy wołają księdza, a Hiszpania przypomina matadora na byczym rogu. Tymczasem Barroso powtarza frazesy o szansie, okazji i wielkim wyzwaniu. Zawsze mi się wydawało, że to nasza polityka wybrukowana jest pustosłowiem, ale zmieniłem zdanie. Prawdziwą fikcję uprawia się w Brukseli.
Niestety, nie nazywam się Sławomir Sierakowski i nie mam dwóch lewych rączek, które będę zacierał z uciechy, gdy i u nas ludzie z biedy wyjdą na ulice. Na razie przyglądamy się z wyższością Tunezji i Egiptowi, z rozpaczą Libii i Syrii, z obawami Grecji, Włochom, Hiszpanii, ale dzień, w którym i my obudzimy się z ręką w naczyniu służącym do wypróżniania, nadciąga wielkimi jak platformerskie obietnice krokami. Nie łudźmy się, że zatrzyma go optymizm Jose Manuela Barroso i hasło „Więcej Europy” Donalda Tuska. Dopóki słowo „solidarność” będzie jedynie wytrychem otwierającym wypasione eurobankiety, dopóty na granicy z Danią będą nam trzepać bagaże. To skutek, nie przyczyna, europejskiej kompromitacji." Krzysztof Feusette